Wraz z parą przyjaciół pojechaliśmy na wycieczkę samochodową na Riwierę Olimpijską.
Kolega był świeżo po kuracji odchudzającej zakończonej sukcesem, co za tym idzie, żołądek miał delikatny i obkurczony, bo stracił prawie trzydzieści kilogramów.
Grecja ma to do siebie, że wśród licznych atrakcji, gwarantowanej pogody, lazuru morza i artefaktów na każdym kroku, chwali się przepyszną kuchnią, fantastycznymi winami oraz... Metaxą i Ouzo.
Odchudzony przyjaciel na widok tych wspaniałości kulinarnych dostał małpiego rozumu, rzucając się na greckie żarcie i alkohole niczym wygłodzony lew na gazelę. Na drugi dzień, obudziły nas dźwięki niczym z oddziału położniczego, połączone z wrzaskami o treści: "Podajcie papier!!! Muszę testament!!! Napisać!!!"
Początkowo dostaliśmy niekontrolowanego ataku śmiechu, ale po chwili, okazało się że kolega nie udaje i naprawdę cierpi. Ruszyliśmy zatem na poszukiwanie lekarstwa - będąc pierwszy raz w tym kraju, nie znając języka, w czasie sjesty, kiedy wszystko było zamknięte.
Okazało się to zaskakująco trudne. Wywlekliśmy z łóżka aptekarza (mieszkał nad apteką), który nie znał angielskiego, my nie znając greckiego byliśmy zdesperowani, by nabyć lek na bazie ranitydyny, bo tylko to nam przyszło do głowy. Wywleczony pigularz, mocno zaspany, kaprawym okiem zarejestrował, że pokazujemy na brzuch, więc wręczył nam z uśmiechem... węgiel. Uratował nas, a raczej kolegę, assistance który miał wykupiony wraz z ubezpieczeniem podróżnym. Dzwoniąc na infolinię Towarzystwa Ubezpieczeniowego po pomoc, w ciągu 10 minut oddzwonił lekarz dyżurujący i podał nam fonetycznie nazwę greckiego lekarstwa na wskazane objawy.
Pół godziny później, nasz kompan który był już jedną nogą w zaświatach, odzyskał rumieńce i odpoczywał na tarasie celebrując drugie życie.
Koleżanka z grupą przyjaciół zwiedzała sobie antyczne miasto, na płaskim terenie. Tak niefortunnie zeskoczyła z marmurowego krawężnika, że skończyło się to rozległym złamaniem i sześcioma śrubami w goleniu i w stopie.
Uczestnik innej wycieczki, zapomniał że ma już trochę więcej lat, niż miał w szkole podstawowej, wskoczył do zjeżdżalni wodnej w kurorcie i wyjechał z niej z wypadniętym dyskiem, złamanym nosem, oraz bez przedniego zęba. Mama innej koleżanki tak się przejęła wyjazdem, gdyż pierwszy raz była w życiu za granicą, że dostała na miejscu gorączki i rozwolnienia, z emocji, co zaowocowało odwodnieniem, po czym trafiła do szpitala.
Dziecko znajomych przecięło sobie stopę na plaży (zdarza się to nagminnie). Obrażenie nie stanowiące zagrożenia życia, ale sklasyfikowane do szycia, aby móc się swobodnie poruszać.
Wszystkie te przykłady są z życia, opowieści bliskich i znajomych. Wszyscy bohaterowie opowieści byli na wakacjach w Europie. Wszyscy także posiadali kartę EKUZ.
Nikt z nich natomiast nie miał wykupionego ubezpieczenia turystycznego. Wszyscy spędzili na tamtejszych SOR'ach minimum 8 godzin, ponieważ wszyscy korzystali z lokalnych służb zdrowia. Każdy z nich stracił jeden dzień pobytu, (koleżanka z sześcioma śrubami trochę więcej) okupionego nerwami i niepotrzebnym stresem.
Gdyby jednak mieli wykupione prywatne ubezpieczenie oraz assistance, procedura byłaby następująca:
Synek uszkadzając sobie kończynę, przybiegłby z płaczem. Rodzic na względnym relaksie zadzwoniłby na infolinię. Po czym przyjechałby transport medyczny, zabierając synka z dziurą w stopie, a za dwie godziny, odwieźliby go załatanego i z zaaplikowanym antybiotykiem. Czyż nie jest to wspaniała wizja w kiepskiej sytuacji która się wydarzyła? Oczywiście, że EKUZ jest niezbędny i nie należy lekceważyć jego posiadania. Przede wszystkim po to, by uzupełnić ochronę na wypadek poważnych zdarzeń.
Ale ubezpieczenie podróżne w podstawowej wersji, to oprócz możliwości prywatnej służby zdrowia, assistance medyczny, a także pomoc zagraniczna (np. prawnik, pożyczka pieniędzy, tłumacz)
A co, jeśli wyjazd za granicę nie jest typowo turystyczny, tylko w ramach wizyty u rodziny? Często o tym zapominamy, że podczas takiego wyjazdu także może się coś stać!
Pewne małżeństwo poleciało odwiedzić familię w Kanadzie, nie wykupując ubezpieczenia turystycznego, zapominając że EKUZ nie działa poza Europą. Niestety Mąż trafił do szpitala z powodu wylewu krwi do mózgu i przebywał tam ponad miesiąc.
Szpital kanadyjski wystawił rachunek, który aby opłacić, rodzina w Polsce musiała sprzedać dom.
Rzecz jasna, jest to skrajny przypadek. Natomiast prawdopodobieństwo jego wystąpienia jest na pewno większe, niż trafienie szóstki w totka. A przecież wypełniacie czasem kupon, prawda?

Kolega był świeżo po kuracji odchudzającej zakończonej sukcesem, co za tym idzie, żołądek miał delikatny i obkurczony, bo stracił prawie trzydzieści kilogramów.
Grecja ma to do siebie, że wśród licznych atrakcji, gwarantowanej pogody, lazuru morza i artefaktów na każdym kroku, chwali się przepyszną kuchnią, fantastycznymi winami oraz... Metaxą i Ouzo.
Odchudzony przyjaciel na widok tych wspaniałości kulinarnych dostał małpiego rozumu, rzucając się na greckie żarcie i alkohole niczym wygłodzony lew na gazelę. Na drugi dzień, obudziły nas dźwięki niczym z oddziału położniczego, połączone z wrzaskami o treści: "Podajcie papier!!! Muszę testament!!! Napisać!!!"
Początkowo dostaliśmy niekontrolowanego ataku śmiechu, ale po chwili, okazało się że kolega nie udaje i naprawdę cierpi. Ruszyliśmy zatem na poszukiwanie lekarstwa - będąc pierwszy raz w tym kraju, nie znając języka, w czasie sjesty, kiedy wszystko było zamknięte.
Okazało się to zaskakująco trudne. Wywlekliśmy z łóżka aptekarza (mieszkał nad apteką), który nie znał angielskiego, my nie znając greckiego byliśmy zdesperowani, by nabyć lek na bazie ranitydyny, bo tylko to nam przyszło do głowy. Wywleczony pigularz, mocno zaspany, kaprawym okiem zarejestrował, że pokazujemy na brzuch, więc wręczył nam z uśmiechem... węgiel. Uratował nas, a raczej kolegę, assistance który miał wykupiony wraz z ubezpieczeniem podróżnym. Dzwoniąc na infolinię Towarzystwa Ubezpieczeniowego po pomoc, w ciągu 10 minut oddzwonił lekarz dyżurujący i podał nam fonetycznie nazwę greckiego lekarstwa na wskazane objawy.
Pół godziny później, nasz kompan który był już jedną nogą w zaświatach, odzyskał rumieńce i odpoczywał na tarasie celebrując drugie życie.
Koleżanka z grupą przyjaciół zwiedzała sobie antyczne miasto, na płaskim terenie. Tak niefortunnie zeskoczyła z marmurowego krawężnika, że skończyło się to rozległym złamaniem i sześcioma śrubami w goleniu i w stopie.
Uczestnik innej wycieczki, zapomniał że ma już trochę więcej lat, niż miał w szkole podstawowej, wskoczył do zjeżdżalni wodnej w kurorcie i wyjechał z niej z wypadniętym dyskiem, złamanym nosem, oraz bez przedniego zęba. Mama innej koleżanki tak się przejęła wyjazdem, gdyż pierwszy raz była w życiu za granicą, że dostała na miejscu gorączki i rozwolnienia, z emocji, co zaowocowało odwodnieniem, po czym trafiła do szpitala.
Dziecko znajomych przecięło sobie stopę na plaży (zdarza się to nagminnie). Obrażenie nie stanowiące zagrożenia życia, ale sklasyfikowane do szycia, aby móc się swobodnie poruszać.
Wszystkie te przykłady są z życia, opowieści bliskich i znajomych. Wszyscy bohaterowie opowieści byli na wakacjach w Europie. Wszyscy także posiadali kartę EKUZ.
Nikt z nich natomiast nie miał wykupionego ubezpieczenia turystycznego. Wszyscy spędzili na tamtejszych SOR'ach minimum 8 godzin, ponieważ wszyscy korzystali z lokalnych służb zdrowia. Każdy z nich stracił jeden dzień pobytu, (koleżanka z sześcioma śrubami trochę więcej) okupionego nerwami i niepotrzebnym stresem.
Gdyby jednak mieli wykupione prywatne ubezpieczenie oraz assistance, procedura byłaby następująca:
Synek uszkadzając sobie kończynę, przybiegłby z płaczem. Rodzic na względnym relaksie zadzwoniłby na infolinię. Po czym przyjechałby transport medyczny, zabierając synka z dziurą w stopie, a za dwie godziny, odwieźliby go załatanego i z zaaplikowanym antybiotykiem. Czyż nie jest to wspaniała wizja w kiepskiej sytuacji która się wydarzyła? Oczywiście, że EKUZ jest niezbędny i nie należy lekceważyć jego posiadania. Przede wszystkim po to, by uzupełnić ochronę na wypadek poważnych zdarzeń.
Ale ubezpieczenie podróżne w podstawowej wersji, to oprócz możliwości prywatnej służby zdrowia, assistance medyczny, a także pomoc zagraniczna (np. prawnik, pożyczka pieniędzy, tłumacz)
A co, jeśli wyjazd za granicę nie jest typowo turystyczny, tylko w ramach wizyty u rodziny? Często o tym zapominamy, że podczas takiego wyjazdu także może się coś stać!
Pewne małżeństwo poleciało odwiedzić familię w Kanadzie, nie wykupując ubezpieczenia turystycznego, zapominając że EKUZ nie działa poza Europą. Niestety Mąż trafił do szpitala z powodu wylewu krwi do mózgu i przebywał tam ponad miesiąc.
Szpital kanadyjski wystawił rachunek, który aby opłacić, rodzina w Polsce musiała sprzedać dom.
Rzecz jasna, jest to skrajny przypadek. Natomiast prawdopodobieństwo jego wystąpienia jest na pewno większe, niż trafienie szóstki w totka. A przecież wypełniacie czasem kupon, prawda?
